czwartek, 21 stycznia 2016

Norniki zwyczajne i archeologia, czyli słów parę o pisaniu pracy magisterskiej w Szkocji

Zachód słońca nad zatoką Firth of Forth, Edynburg

Wstęp


Od momentu zamieszczenia mojego poprzedniego wpisu minęło już mniej-więcej półtora roku. W trakcie tej, z perspektywy historii ludzkości krótkiej, przerwy w moim życiu zaszło całkiem dużo dość poważnych zmian, związanych między innymi z miejscem zamieszkania i walutą używaną podczas porannych zakupów. Poza tym miałem okazję studiować na uczelni rozpoznawalnej na arenie międzynarodowej (Uniwersytet Edynburski), zostałem wolontariuszem w departamencie nauk przyrodniczych w organizacji zrzeszającej Szkockie muzea, testowałem aplikacje mobilne w niewielkiej firmie zajmującej się takimi i innymi sprawami oraz miałem przyjemność zwiedzić (w ramach studiów oczywiście) lokalne prosektorium i jedno z trzech działających w okolicy krematoriów. Choć mam zamiar w najbliższym czasie popełnić parę niewybaczalnych wpisów, przybliżających te i inne epizody z mojego edynburskiego życia, chciałbym wpierw zapoznać czytelników z moim największym osiągnięciem tego okresu – napisaniem opasłej, ale treściwej i (mam nadzieję) interesującej a niedługo (w akademickiej perspektywie pół roku) także publikowanej pracy magisterskiej. 

Złe dobrego początki

Chyba największą bolączką współczesnych studentów archeologii przystępujących do pisania pracy magisterskiej jest znalezienie materiału, który dałoby się jakoś sensownie opracować. Jeszcze trudniej jest znaleźć taki, z którego opracowania wyciągnięte zostaną wnioski na tyle świeże, by nie zostały natychmiast zapomniane przez wszystkich łącznie z autorem. Co lepsze kąski są niezwłocznie badane przez rzesze lepiej lub gorzej opłacanych specjalistów z wieloletnim doświadczeniem, kiedy elementy nie rokujące nadziei lub metodologicznie problematyczne są zwykle spychane w najgłębsze zakątki magazynów, gdzie, (źle) zabezpieczone i oznakowane, leżą kolejne kilka(naście) dekad. Wiele z nich nie doczekuje się żadnej atencji, zamykając swój cykl entropii w kartonowym pudle, plastikowej torebce lub szufladce, choć część z nich jest okazyjnie badana przez tego czy innego szaleńca (zwykle zdesperowanego studenta). Zdarza się również, że teoretycznie obiecujące znaleziska są powierzchownie badane przez kilku naukowców na przestrzeni wielu dekad, jednak żaden z nich nie odnosi w tym większych sukcesów lub nie dysponuje odpowiednimi instrumentami, kwalifikacjami, by wyżąć  z nich wszystkie dane, całą zawartą w nich wiedzę .

Co więcej, z wielu powodów (wygoda, prestiż, medialność) większość badaczy koncentruje swoje siły na szczątkach większych zwierząt, bardziej interesując się okresem uboju krów na danym stanowisku aniżeli dlaczego w chacie o numerze takim a takim znaleziono setkę żuchw podkowca spiczastego (czytaj: jednego z gatunków nietoperza). W drugim przypadku zawsze przecież można problem wyjaśnić „rytualnym” zastosowaniem ich żuchw, kompletnie ignorując wszystko dookoła, brak dociekliwości rekompensując tytułem naukowym… Inną sprawą jest , że w przypadku zwierząt większych od królika metodologia badań jest dobrze rozwinięta i nie wymaga większego kombinowania, kiedy dla mniejszych zwierząt wymaga ona dostosowania metod używanych w historii naturalnej/zoologii lub stworzenia własnych reguł. W drugim przypadku borykamy się też z problemem niewielkiej ilości, lub wręcz zupełnego braku materiału porównawczego; ponadto istnieje duże ryzyko fali krytyki ze strony „bardziej doświadczonej” (czytaj: kanapowej) grupy naukowców przy każdym, nawet najmniejszym potknięciu.

W moim przypadku wybór padł na Orkadzkie norniki zwyczajne i myszy zaroślowe – inaczej mówiąc, na gryzonie. Choć, jak większość mojej grupy, pasjonowałem się badaniami na temat historii i warunków udomowienia poszczególnych zwierząt na przestrzeni dziejów, byłem też świadomy, że przebicie się gdziekolwiek dalej w nauce przy takim natłoku (jak najbardziej kompetentnej) konkurencji będzie mało prawdopodobne. Dzięki dużej dozie szczęścia i pomocy ze strony wykładowców udało mi się znaleźć nie do końca przebadane kości gryzoni, studiowanie z różnym skutkiem przez ostatnie cztery i pół dekady, leżące sobie spokojnie w jednej z pracowni the National Museums Collection Centre - grupy magazynów przystosowanych do przechowywania i badania różnego typu materiałów, w tym kości zwierząt. Tylko część żuchw oraz zębów była zidentyfikowana i oddzielnie zapakowana w małe plastikowe torebki – reszta, zmieszana z kośćmi innych ssaków, płazów i ptaków, leżała na dnie dużego pudła, cierpliwie łapiąc kolejne pokłady kurzu. Wiedziałem, że czeka na mnie dużo pracy – nie wiedziałem tylko, czy owocnej, czy zupełnie bezsensownej. 

Magazyn nr 17, przystosowany do przechowywania i badania resztek organicznych. Do tej pory spędziłem w tym bunkropodoobnym tworze prawie pół roku swojego życia.

O pochodzeniu szczątków słów parę

Szczątki, które przyszło mi badać, pochodziły z neolitycznej osady Skara Brae, położonej na największej wyspie archipelagu Orkady, na północny wschód od wybrzeży Szkocji. W wielu przewodnikach można spotkać stwierdzenie „Szkockie piramidy”, będące aluzją do podobnego wieku stanowiska Skara Brae i piramid w Gizie. Problem w tym, że Skara Brae jest jednak o prawie pół tysiąca lat starsze ; pierwsze depozyty datowane są na mniej-więcej XXXII/XXXI wiek p.n.e., a właściwa (ostatnia i widoczna na powierzchni) warstwa osadnicza zaczęła powstawać na sto do dwustu lat przed zbudowaniem pierwszej piramidy w Gizie. Niestety, tak jak Egipskie zabytki, tak i Skara Brae nawiedziło w XIX i wczesnym XX wieku wielu pseudonaukowców, kopiących bez ładu i składu dołki wewnątrz i dookoła stanowiska. Dopiero badania G. Childa w latach 30tych XX wieku zaowocowały pierwszą porządną dokumentacją zabytku, a porządną stratygrafię sporządzono dopiero w latach 70tych; w tym roku (2016), po ponad 40 latach badań, wydana zostanie ostateczna monografia stanowiska. Aktualnie na powierzchni ziemi widać siedem budynków, których kamienne ściany oraz podłogi skupione są ciasno wokół kilku ścieżek pomiędzy nimi, będąc, jako całość, wkopanymi od 50cm do metra w poprzednią warstwę osadniczą. Co ciekawe, budynki posiadają coś na kształt zintegrowanej kanalizacji, choć nie służącej do odprowadzania odchodów ani celów sanitarnych. Ciasne skupisko wkopanych w ziemię chat było początkowo uznawane za swoistą anomalię we względnie podobnym systemie osadnictwa Neolitycznego, jednak w drugiej połowie XX wieku znaleziono kilka analogicznych osad, choć nie z tak skrajnymi cechami. Według niektórych była to po prostu dosyć bogata osada, dla innych lokalne centrum (też religijne), jednak oficjalne wyniki badań i konkluzje naukowców będzie można poznać dopiero  w lecie tego roku.

Uroki i zmory pracy badawczej

Pierwsza faza pracy nad materiałem polegała na zidentyfikowaniu każdego możliwego szczątka, oddzieleniu kości gryzoni od resztek innych zwierząt oraz wybiórczym mierzeniu oraz fotografowaniu w akompaniamencie robienia notatek i tabel uwzględniających przeróżne detale. Cała zabawa, trwająca prawie trzy miesiące (pięć dni w tygodniu, gdyż nie miałem dostępu w weekendy) skończyła się odseparowaniem poszczególnych typów kości i zapakowaniem ich w nowe, odpowiednio podpisane torebki; tym samym powstała największa kolekcja zidentyfikowanych resztek gryzoni ze stanowiska archeologicznego w Szkocji. Brzmi to bardzo prosto ale…

Wstępnie zidentyfikowane kości gryzoni, pochodzące z tego samego kontekstu archeologicznego. Łącznie musiałem przebadać 52 konteksty z 4 różnych wykopów (centrum osady, peryferie, dwa kontrolne 50 m na zachód od osady). Na szczęście tylko 8 kontekstów okazało się większych od tego przedstawionego na zdjęciu.

Na pierwszy rzut oka miałem dosyć dużo
 materiału porównawczego.
Na drugi - głównie czaszki i żuchwy...
…oczywiście na tym etapie napotkałem na multum mniejszych i większych problemów – i tych merytorycznych i całkiem przyziemnych, atakujących mnie znienacka całymi stadami. Ustalona metodyka badań kości gryzoni nastawiona była na otrzymanie „biologicznych” informacji, ale dało się ją spokojnie nagiąć w celu zastosowania w archeologii, a problem z materiałem porównawczym przy identyfikacji został, po stworzeniu dodatkowej kolekcji współczesnych kości Orkadzkich gryzoni ( własne stadko kłopotów) oraz nabraniu wprawy w identyfikacji, zażegnany. Miejsce pracy, choć przypominające gdzieniegdzie sceny ze „Star Treka”, zbudowane było dla ochrony materiałów tam przechowywanych, a nie dla przyjemności przebywających w nim ludzi - – z powodu ciągłej kwarantanny pokoje magazynowe były cały czas wietrzone suchym i chłodnym powietrzem, powodującym u pracowników oraz wolontariuszy dręczący ich nieprzerwanie mocny katar. Częste przechadzki na świeże, letnie powietrze trochę pomagały części załogi, jednak w moim przypadku nie było to możliwe – nie miałem jeszcze oficjalnej przepustki (na którą musiałem poczekać….  pół roku….) a bez tego kawałka plastiku z fatalnie zrobionym zdjęciem nie mogłem swobodnie przemieszczać swojego ciała pomiędzy stalowymi drzwiami zamykanymi na nowoczesne, cyfrowe zamki. Pozostało tylko wziąć zapas chustek i robić co trzeba…

Magazyn oraz pracownia zawierająca możliwe do badania szczątki kostne kręgowców - ciekawe, acz strasznie zimne pomieszczenie.
…podstawowa, mozolna część pracy została jednak wykonana na czas. Ale, jakby na złość, kostki norników i myszy, po dostarczeniu wymaganych informacji nie chciały umilknąć, okazyjnie wypluwając kolejne tabelki danych, nie przewidzianych we wstępnym planie pracy. Na przykład niewiele osób do tej pory zajmowało się patologiami kostnymi u gryzoni, nie mówiąc już o tych kilku gatunkach, nad którymi przyszło mi pracować. Mogłem je oczywiście zignorować z powodu niemożności jednoznacznej analizy takich znalezisk, jednak nie lubię dróg na skróty i do przewidzianych, podstawowych danych dodałem te nieprzewidziane …… i jedną w zupełności zaskakującą. Wszystko w…
Tradycyjny mikroskop, waga, lampa, dostęp do prądu, zapas plastikowych torebek, materiał porównawczy (duża torba) oraz właściwy materiał badawczy (w dużym kartonie po prawej).  Plus stary laptop oraz stypendium pokrywające zamieszkanie i wyżywienie. Tyle trzeba, by odkryć coś nowego....




























… drugiej fazie pracy, polegającej na analizie kilkunastu tabel pełnych przeróżnych informacji i liczb oraz mnóstwa gorzej lub lepiej zrobionych zdjęć a następnie porównaniu ich z innymi, lepiej lub gorzej opracowanymi zbiorami danych dotyczącymi Skara Brae, anatomii oraz charakterystyki poszczególnych gryzoni, etc. Inaczej mówiąc interesowało mnie wszystko, co dałoby odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat te szczątki znaleziono akurat w tym miejscu, a nie w zupełnie innym. Fakt, że tylko niewielka część kości pochodziła ze znacznie większych wykopów położonych dookoła stanowiska skłaniała do wniosku, że ogromna koncentracja gryzoni na przestrzeni maksimum 1000 lat dookoła (a czasami i wewnątrz) ludzkich chat musi mieć jakiś związek z ludźmi, albo ze zwierzętami zamieszkującymi stanowisko w trakcie, lub po okresie osadniczym. Choć znaleziono wcześniej kilka kości różnorakich sów i to tym ptakom na początku przypisywano te wszystkie szczątki, istniało małe prawdopodobieństwo, by to one, często migrujące za pożywieniem, żyły nieprzerwanie w tym samym miejscu i czasie przez kilkaset lat, mieszając swoje odchody z pozostałościami codziennego życia mieszkańców osady, w tym z popiołem i resztkami pokonsumpcyjnymi. Obecność w wykopach przypalonych kości gryzoni gmatwała tę teorię jeszcze bardziej.


Choć wnioski ostatecznie, zawarte w mojej pracy magisterskiej, okazały się zaskakująco odkrywcze (a w każdym razie inne, niż początkowo proponowane przez naukowców zajmujących się tym tematem) droga do ich poprawnego przedstawienia, interpretacji i wizualizacji była wyboista niczym Turkmeńska szosa – wykresy różnej maści i treści, zdjęcia zapchane detalami, tabele wartości, ufności i istotności szybko zajęły większą część mojego życia, każąc co pewien czas zmieniać lub przestawiać pewne dane to tu, to tam, w zależności od widzimisię przyjętej przez innych, albo przeze mnie metodyki. Jak się też okazało, wiele spraw dotyczących Skara Brae nie było jeszcze całkowicie pewnych, więc zostałem mimowolnie wplątany w dyskusje o wszystkim dotyczącym stanowiska – od stratygrafii po koprolity (niechcący, ale słusznie zasugerowałem zbadanie kilku z nich). Dyskusje były jednak nieuniknione, gdyż nie wszystko dało się odpowiednio przebadać bez wiedzy, którą tylko oryginalni odkrywcy szczątków posiedli i ukryli w czeluściach swoich umysłów; okazyjnie przekształcały się one w pasjonujące dyskursy o celu życia, świata i pracy naukowej w ogóle. Wnioski płynące z owych dyskusji i moich badań okazały się też znacznie bardziej rozwijające, także z nie-archeologicznej perspektywy, niż początkowo zakładałem. Zwłaszcza rozmowy z doktorami J. Hermanem (Historia Naturalna), S. Fraser (Zooarcheologia), A. Shephard (Zooarcheologia) i A. Sheridan (Osteologia) okazały się wyjątkowo rozwiające, a swoje trzy grosze dorzucili jeszcze profesorowie A. Clarke (Archeologia okresu neolitu) oraz L. Bartosiewicz (Zooarcheologia).


Żadna praca, zwłaszcza naukowa, nie powstaje bez wsparcia czworonoga. W tym przypadku muszę podziękować Kicie (kocie mojej landlordki) za nieoceniony wkład w powstanie mojej pracy magisterskiej...

Parę niepotrzebnych słów na koniec 

Praca moja nie skończyła się jednak na złożeniu fizycznego wydruku w celu uzyskania oceny, nie skończyła się i pół roku później (czytaj: dziś), gdyż nadal pracuję nad publikacją – od trzech miesięcy technicznie ukończoną, ale stale poprawianą. A nawet, jak w końcu uda mi się przeczołgać przez ten etap pracy, pozostaje jeszcze długi i bolesny proces publikacji, który w najlepszym razie zakończy się w marcu, a w najgorszym gdzieś koło września. Nie ma to jak praca naukowa… 

Choć nie jestem pewien, czy uda mi się kiedykolwiek załapać na sensowne studia doktoranckie (czytaj: z opłaconymi kosztami, w instytucie, którego wychowankowie mogą liczyć na zatrudnienie lub zdobywają godne uwagi granty badawcze) to mam nadzieję, że wnioski zawarte w mojej pracy przekonają innych młodych naukowców (desperatów) do prowadzenia podobnych badań i osiągania jeszcze ciekawszych rezultatów. Już niektóre osoby interesują się wynikami mojej pracy i zastanawiają się nad dalszymi badaniami, choć małe mam szansę, że będę wśród nich, kiedy do tego dojdzie. Trochę to smutne, ale jak mawiał jeden z często cytowanych badaczy końca XIX i początku XX wieku, prawdziwy naukowiec pracuje nie na teraz (czytaj: na swoją chwałę lub chwałę fundatora badań) a na przyszłość – w końcu prawdziwe odkrycia kiełkują bardzo długo…