poniedziałek, 24 października 2016

O Skara Brae i gryzoniach raz jeszcze - czyli krótko o publikacji, dziennikarzach i nostalgii za czasami studenckimi

Wpierw była publikacja

Jak drodzy czytelnicy zapewne już wiedzą z poprzednich dwóch postów, w ciągu ostatnich paru(nastu) miesięcy przechodziłem najgorszy okres w procesie publikacji własnych badań naukowych. Tym okresem było o dziwo ciągłe poprawianie napisanego już artykułu – przerabianie tekstu, odejmowanie lub dodawanie materiału, zmiana formatowania plików. Wszystko to w celu spełnienia specyficznych  wymagań kolejnych czasopism naukowych, usatysfakcjonowania osobistych gustów redaktorów, dostosowania do aktualnej pory roku i ułożenia gwiazd na nieboskłonie. Po, wydaje się, wiekach ciągłych przeróbek i nieustannej cyrkulacji pełnych rozgoryczenia e-maili pomiędzy członkami teamu, udało  się w końcu opublikować nasze badania w internetowej wersji czasopisma Royal Society, zatytułowanej Royal Society Open Science (link do publikacji: rsos.royalsocietypublishing.org/content/3/10/160514). Mimo, że nie jest to czasopismo wydawane fizycznie, nasza praca znalazła się w gronie bardzo ambitnych (i porządnie fundowanych) projektów badawczych. Ponadto łatwy dostęp do publikacji doprowadził do natychmiastowego zainteresowania ze strony szeroko pojętej „opinii publicznej”. Z dosyć nieoczekiwanym skutkiem…

Dziennikarze

Na cztery dni przed publikacją Dr Jerry Herman, mój zwierzchnik z National Museums of Scotland, został dosłownie zalany telefonami oraz mailami od dziennikarzy, którzy chcieli dowiedzieć się nieco o naszych badaniach. Mimo, że mniejszego kalibru, dziennikarze ci byli zwykle pracownikami poczytnych gazet oraz stron z wiadomościami. Choć  też zdążyłem odpowiedzieć im na parę pytań, to  tak moja aktualna zmianowa praca, jak i mieszkanie w Polsce sprawiły, że nie udało mi się zaistnieć  ani w  Brytyjskich ani w Amerykańskich mediach. Na szczęście bardziej doświadczonemu w tej materii Jerry’emu poszło znacznie lepiej, jeżeli nie dosłownie śpiewająco. Udało mu się nawet w Good Morning Scotland, cyklicznym programie „śniadaniowym”  BBC Radio Scotland, wygłosić parę słów o naszych odkryciach (7:48 19/10/16 - www.bbc.co.uk/programmes/b07y79h7). Wiadomości o badaniach, wraz z paroma słowami od Jerry’ego, zostały także wydrukowane w gazetach, takich jak The Times (19/10/16), Scottish Daily Mail (20/10/16), Daily Star of Scotland (20/10/16) i The Press and Journal (20/10/16) – których sumaryczny nakład wyniósł ponad milion kopii.  W intrenecie również zaroiło się od różnego rodzaju newsów  - najbardziej profesjonalny, cytujący też inne źródła, można zobaczyć na stronie BBC: www.bbc.com/news/uk-scotland-north-east-orkney-shetland-37699357.

Oczywiście, jak każdy współczesny użytkownik internetu wie, jakość i rzetelność nie jest czymś  powszechnym w WWW ;  powiedział bym nawet, że jest rzadkością. Najczęściej wiadomości podane  na stronie BBC były po prostu kopiowane przez inne strony internetowe, specjalistyczne bądź nie. Jedyna wzmianka, którą znalazłem w języku polskim, była dosłownym tłumaczeniem tekstu z BBC. Widać, że twórca nie spojrzał na właściwą publikację, gdyż zastanowił by się wtedy, dlaczego aż trzy osoby spośród badaczy mają raczej polsko brzmiące nazwiska… Suche kopiowanie rozeszło się jednak na cały świat – lakoniczne wzmianki można było znaleźć nawet i na Japońskich oraz Koreańskich stronach.

Nie wszyscy jednak ograniczyli się do kopiowania strony BBC, wypowiedzi z radia i paru tekstów pisanych. Fantazją oczywiście musieli popisać się rosyjscy dziennikarze, którzy wypisywali o „szaszłykach” z norników. I choć sam miałem kilka kreatywnych wizji w trakcie badań to żadna z nich nie podchodzi nawet na milę morską pod takie rewelacje.  Oczywiście próbowano też przeróżnych tanich chwytów, by dotrzeć do potencjalnego odbiorcy. Jednym z najtańszych i najskuteczniejszych jest oczywiście spektakularny tytuł. W tej materii na szczególnie wyróżnienie zasługują:  „Twoi przodkowie i ich przysmaki” oraz „Pięć tysięcy lat temu biali ludzie jedli gryzonie”(sic!). Pięknym jest zwłaszcza ten ostatni przykład, który doprowadził do pyskówki na tematy rasowe w komentarzach pod wiadomością, całkowicie wykolejając jakiekolwiek znacznie informacyjne tejże.

Były też inne, znacznie krótsze wzmianki. Na twitterze parędziesiąt osób, zwykle o bardzo dziwnych zainteresowaniach, udostępniło linki do publikacji. Tak samo facebook i inne portale społecznościowe były pełne notek z odsyłaczami. W wielu przypadkach linki okraszono krótkim komentarzem; średni standard tych wypowiedzi pozostawię jednak bez komentarza…

Parę słów na koniec

Piszę te słowa, dopiero pięć dni po publikacji badań  i pojawieniu się najważniejszych wzmianek o niej; w tym czasie wiadomości stały się już  mocno przestarzałe – informacje o nowych pracach naukowych zajęły już ich miejsce w portalach informacyjnych, a dziennikarze gonią na złamanie karku za świeżymi kąskami. Dni te spędziłem jednak w przyziemnej pracy, czując pewien rozdźwięk między tym co robię (przyjmowanie kapryśnych gości hotelowych), a tym co osiągnąłem (porządne badania naukowe, które nigdy by się w Polsce nie udały). Wzbudziło to we mnie pewną nostalgię za czasami studenckimi i za dosłownie chwilę temu zakończonym wolontariatem. Na szczęście sytuacja powoli zmienia się na moją korzyść; skontaktowałem się już z paroma naukowcami zainteresowanymi badaniami w kierunku archeologii/ tafonomii/osteologii gryzoni. Zobaczymy gdzie jeszcze zajdę w życiu… i czy jeszcze kiedyś moje badania będą tak znane jak teraz…


niedziela, 31 lipca 2016

Dyskusje o gryzoniach, tony kawy oraz Czeska kuchnia – relacja z konferencji Rodens et Spatium 2016.

Słowem Wstępu

Choć od oficjalnego ukończenia mojego projektu naukowego w National Museums of Scotland minęło już prawie (ponad?) pół roku, to do tej pory nie mogłem się w żaden sposób pochwalić  wynikami mojej pracy naukowej.  Artykuł utknął na stałe w ciągłym limbo recenzyjnym i znając życie nieprędko stamtąd wyjdzie. Na pocieszenie dostałem od losu możliwość krótkiego opowiedzenia o moim projekcie na forum publicznym i zaprezentowania paru zgrabnych tabelek na najważniejszej Europejskiej konferencji poświęconej biologii gryzoni. A przy okazji spędziłem parę interesujących dni w doborowym towarzystwie oraz w wyjątkowym miejscu.

Konferencja, ogólnie

Cykl konferencji Rodens et Spatium, organizowany co dwa lata, korzeniami sięga roku 1987 i niewielkiej konferencji w Lyonie (Le rongeur et l’espace). Jednak dopiero czwarta jego odsłona (w 1993 w Mikołajkach) doczekała się iście międzynarodowego rozmachu. Od tamtej pory konferencja jest pozycją obowiązkową dla każdego Europejskiego naukowca zainteresowanego biologią gryzoni i pokrewnymi jej tematami.

Za organizację tegorocznej, piętnastej odsłony konferencji odpowiedzialny był Wydział Nauk Uniwersytetu w Ołomuńcu (Czechy/Morawy, więcej http://rodensetspatium.upol.cz/). W ciągu pięciu dni, od 25 do 29 lipca, prawie 130 osób, w większości dobrze znanych Europejskich oraz Amerykańskich naukowców, miało okazję wygłosić odczyt na jednym z jedenastu sympozjów; kolejne 250 do 300 osób przyjechało, by wywiesić swoje postery na wystawie, spotkać podobnych sobie pasjonatów, z ciekawości co ostatnio w trawie piszczy lub po prostu jako osoby towarzyszące.

Budynek Wydziału Nauk Ścisłych Uniwersytetu w Ołomuńcu, miejsce konferencji.
Jak do tej pory była to jedna z trzech największych odsłon tego cyklu konferencji – i byłaby pewnie największa gdyby nie odcisnęły na niej swojego piętna problemy współczesnego świata. Tureccy uczeni nie mogli przybyć z powodu szeregu zakazów wprowadzonych po nieudanym puczu, dosłownie na dziesięć dni przed rozpoczęciem konferencji. Problemy dotknęły też tych, którzy planowali przelot z przesiadką w Istambule bądź Ankarze, głównie uczestników z południa Azji oraz Wschodniej Afryki.


Konferencja, szczegółowo

Przerwa na kawę podczas konferencji.
Najbardziej rozbudowane sympozja dotyczyły monitorowania i studiowania dynamiki populacji gryzoni (zwłaszcza z punktu widzenia genetyki) oraz badań nad związanymi z nimi pasożytami i patogenami. Wśród ważniejszych prelegentów znalazł się Dr Heckel z Uniwersytetu w Bernie (genetyka – zwłaszcza hybrydyzacja pomiędzy specyficznymi gatunkami gryzoni) oraz Dr Solomon z Uniwersytetu w Miami (monitorowanie populacji gryzoni; w szczególności relacje społeczne). Konferencję odwiedziło małżeństwo Balčiauskas z Litwy (oboje doktorzy i członkowie komitetu konferencyjnego), którzy pokazali w dużym skrócie bardzo interesujące rezultaty swoich wieloletnich prac nad morfometrią Nornika Burego. Byli też przedstawiciele z Meksyku oraz odległych Chin; pozwoliło to na wymianę doświadczeń z zupełnie innych rejonów badawczych.

Dr Herman podczas wystąpienia.
Jednym z uczestników od lat biorących udział w tej konferencji był mój zwierzchnik z National Museums of Scotland Natural Sciences Department, Dr Jeremy Herman. Na swoim odczycie Jerry przedstawił aktualne wyniki z badań genetycznych (geny mitochondrialne oraz chromosom Y) nad dwoma falami kolonizacji Wysp Brytyjskich przez Nornika Burego. Co ciekawe materiał porównawczy do tych badań został dostarczony m.in. przez Instytut w Białowieży a specjaliści zaangażowani w projekt to Brytyjczycy ale także Polacy, Szwedzi i Amerykanie.

Z kolei najkrótsze sympozjum na konferencji dotyczyło historii oraz morfologii gatunków z punktu widzenia osteologii oraz osteometrii. Pierwotnie w tym ciągu tematycznym  miały wystąpić trzy osoby– Profesor Horáček z Charles University (Praga/Czechy), Dr Naderi z Islamic Azad University (Ardabil/Iran) oraz ja jako przedstawiciel tak The University of Edinburgh jak i National Museums of Scotland. Niestety Dr Naderi nie przybyła na konferencję (powód nie był znany organizatorom), więc ostatecznie tylko Prof. Horáček i ja wygłosiliśmy swoje odczyty. Pomimo faktu, że sympozjum odbyło się ostatniego dnia a tematyka tego typu średnio leżała w obszarze zainteresowań innych uczestników sala była niemalże pełna oraz skora do zadawania pytań.

Ołomuniec i okolice

Katedra Św. Wacława w Ołomuńcu.
Konferencja odbyła się w Ołomuńcu, w mieście którego historia sięga początku XI wieku n.e. Najstarsze pozostałości archeologiczne pochodzą z ruin fortu Rzymskiego, założonego zapewne by chronić handlarzy podróżujących Szlakiem Bursztynowym. Osada w tej okolicy istniała już w okresie istnienia państwa Wielkomorawskiego w IX w. n.e. Od 1063 roku, z powodu założenia nowego biskupstwa, ranga miasta zaczęła stale wzrastać aż do przeniesienia stolicy Moraw do Ołomuńca w 1187 r. Na przestrzeni kolejnych kilku wieków było areną rozgrywek politycznych różnych frakcji w obrębie królestwa Czech i Moraw. Koniec „złotego wieku” kończy się  wraz ze zdobyciem oraz spaleniem miasta przez Szwedów w 1642r., co spowodowało przeniesienie na stałe siedziby władz do pobliskiego Brna. Po wojnach  Ołomuniec został przekształcony w nowoczesne miasto-twierdzę, z rozbudowanym systemem wałów w pełni wykorzystującym tak ukształtowanie terenu jak i możliwości nowoczesnej broni palnej. Miasto jednak nie mogło się rozbudowywać wszerz, jedynie w górę, co spowodowało stagnację ekonomiczną trwającą aż do zniszczenia wałów w połowie XIX wieku. Współcześnie jest to ośrodek uniwersytecki oraz atrakcja turystyczna, tłumnie odwiedzane przez osoby ciekawe historii bądź zainteresowane architekturą.

Wewnętrzny zamek kompleksu obronnego w Buzovie.
Okolice Ołomuńca słyną z od dużej ilości dobrze zachowanych zamków oraz pałaców z różnych epok historycznych. Jednym z ciekawszych zabytków jest zamek w Buzovie, historią sięgający początku XIV wieku. Budowla ta była wielokrotnie przebudowywana, przechodząc regularnie z rąk do rąk. W 1696 r. został on kupiony przez ówczesnego wielkiego mistrza Zakonu Krzyżackiego i był wykorzystywany jako siedziba organizacji aż do konfiskacji mienia przez narodowych socjalistów w 1939 r. W okresie międzywojennych był oferowany Himmlerowi, jednak uznał on kompleks za „za bardzo Austriacki” i odrzucił ofertę. Współcześnie jest to muzeum tłumnie odwiedzane przez turystów oraz, okazyjnie udostępniany pod plan filmowy.

Górny rezerwuar kompleksu elektrowni szczytowo - pompowej.
Prócz walorów historycznych region wokół Ołomuńca może się poszczycić także nowoczesnymi rozwiązaniami technologicznymi. Wyjątkowym na skalę Europy obiektem jest tzw. Elektrownia szczytowo-pompowa Dlouhé Stráně. Elektrownia ta składa się z dwóch zbiorników – jednego u „dołu”, położonego na niewielkiej górskiej rzece (tradycyjnego, z własnymi turbinami), oraz drugiego wybudowanego na szczycie wzgórza. W czasie nadprodukcji energii (np. w nocy) turbiny wpompowują wodę na szczyt, a kiedy zapotrzebowanie na moc wzrasta woda, spadając w dół, napędza turbiny wytwarzające energię elektryczną. Dzięki temu system nie tylko produkuje energię elektryczną, ale jest też w stanie „przechowywać” ją na później.

Parę słów na zakończenie

Pomimo iż wielu naukowców spieszyło się na pociągi i samoloty w uroczystości zakończenia uczestniczyło całkiem liczne grono osób. Prócz tradycyjnie wygłaszanych podziękowań oraz słów podsumowujących tegoroczną konferencję wręczono także nagrodę najbardziej zaangażowanemu wolontariuszowi spośród pomagających przy organizacji całego wydarzenia. Ogłoszono też wybór miejsca następnej konferencji, która odbędzie się w lecie 2018 roku. Choć nie wiem, czy kiedykolwiek przyjdzie mi uczestniczyć po raz wtóry w takim wydarzeniu to mam nadzieję, że cykl ten będzie nadal prowadzony oraz rozbudowywany – dla dobra nauki i jej pasjonatów.

Jeżeli są Państwo zainteresowani dokładną tematyką odczytów to na stronie konferencji wywieszono już pełen spis abstraktów (http://rodensetspatium.upol.cz/assets/proceedingsrs15_22-07-2016.pdf). Gorąco zapraszam do lektury.


czwartek, 21 stycznia 2016

Norniki zwyczajne i archeologia, czyli słów parę o pisaniu pracy magisterskiej w Szkocji

Zachód słońca nad zatoką Firth of Forth, Edynburg

Wstęp


Od momentu zamieszczenia mojego poprzedniego wpisu minęło już mniej-więcej półtora roku. W trakcie tej, z perspektywy historii ludzkości krótkiej, przerwy w moim życiu zaszło całkiem dużo dość poważnych zmian, związanych między innymi z miejscem zamieszkania i walutą używaną podczas porannych zakupów. Poza tym miałem okazję studiować na uczelni rozpoznawalnej na arenie międzynarodowej (Uniwersytet Edynburski), zostałem wolontariuszem w departamencie nauk przyrodniczych w organizacji zrzeszającej Szkockie muzea, testowałem aplikacje mobilne w niewielkiej firmie zajmującej się takimi i innymi sprawami oraz miałem przyjemność zwiedzić (w ramach studiów oczywiście) lokalne prosektorium i jedno z trzech działających w okolicy krematoriów. Choć mam zamiar w najbliższym czasie popełnić parę niewybaczalnych wpisów, przybliżających te i inne epizody z mojego edynburskiego życia, chciałbym wpierw zapoznać czytelników z moim największym osiągnięciem tego okresu – napisaniem opasłej, ale treściwej i (mam nadzieję) interesującej a niedługo (w akademickiej perspektywie pół roku) także publikowanej pracy magisterskiej. 

Złe dobrego początki

Chyba największą bolączką współczesnych studentów archeologii przystępujących do pisania pracy magisterskiej jest znalezienie materiału, który dałoby się jakoś sensownie opracować. Jeszcze trudniej jest znaleźć taki, z którego opracowania wyciągnięte zostaną wnioski na tyle świeże, by nie zostały natychmiast zapomniane przez wszystkich łącznie z autorem. Co lepsze kąski są niezwłocznie badane przez rzesze lepiej lub gorzej opłacanych specjalistów z wieloletnim doświadczeniem, kiedy elementy nie rokujące nadziei lub metodologicznie problematyczne są zwykle spychane w najgłębsze zakątki magazynów, gdzie, (źle) zabezpieczone i oznakowane, leżą kolejne kilka(naście) dekad. Wiele z nich nie doczekuje się żadnej atencji, zamykając swój cykl entropii w kartonowym pudle, plastikowej torebce lub szufladce, choć część z nich jest okazyjnie badana przez tego czy innego szaleńca (zwykle zdesperowanego studenta). Zdarza się również, że teoretycznie obiecujące znaleziska są powierzchownie badane przez kilku naukowców na przestrzeni wielu dekad, jednak żaden z nich nie odnosi w tym większych sukcesów lub nie dysponuje odpowiednimi instrumentami, kwalifikacjami, by wyżąć  z nich wszystkie dane, całą zawartą w nich wiedzę .

Co więcej, z wielu powodów (wygoda, prestiż, medialność) większość badaczy koncentruje swoje siły na szczątkach większych zwierząt, bardziej interesując się okresem uboju krów na danym stanowisku aniżeli dlaczego w chacie o numerze takim a takim znaleziono setkę żuchw podkowca spiczastego (czytaj: jednego z gatunków nietoperza). W drugim przypadku zawsze przecież można problem wyjaśnić „rytualnym” zastosowaniem ich żuchw, kompletnie ignorując wszystko dookoła, brak dociekliwości rekompensując tytułem naukowym… Inną sprawą jest , że w przypadku zwierząt większych od królika metodologia badań jest dobrze rozwinięta i nie wymaga większego kombinowania, kiedy dla mniejszych zwierząt wymaga ona dostosowania metod używanych w historii naturalnej/zoologii lub stworzenia własnych reguł. W drugim przypadku borykamy się też z problemem niewielkiej ilości, lub wręcz zupełnego braku materiału porównawczego; ponadto istnieje duże ryzyko fali krytyki ze strony „bardziej doświadczonej” (czytaj: kanapowej) grupy naukowców przy każdym, nawet najmniejszym potknięciu.

W moim przypadku wybór padł na Orkadzkie norniki zwyczajne i myszy zaroślowe – inaczej mówiąc, na gryzonie. Choć, jak większość mojej grupy, pasjonowałem się badaniami na temat historii i warunków udomowienia poszczególnych zwierząt na przestrzeni dziejów, byłem też świadomy, że przebicie się gdziekolwiek dalej w nauce przy takim natłoku (jak najbardziej kompetentnej) konkurencji będzie mało prawdopodobne. Dzięki dużej dozie szczęścia i pomocy ze strony wykładowców udało mi się znaleźć nie do końca przebadane kości gryzoni, studiowanie z różnym skutkiem przez ostatnie cztery i pół dekady, leżące sobie spokojnie w jednej z pracowni the National Museums Collection Centre - grupy magazynów przystosowanych do przechowywania i badania różnego typu materiałów, w tym kości zwierząt. Tylko część żuchw oraz zębów była zidentyfikowana i oddzielnie zapakowana w małe plastikowe torebki – reszta, zmieszana z kośćmi innych ssaków, płazów i ptaków, leżała na dnie dużego pudła, cierpliwie łapiąc kolejne pokłady kurzu. Wiedziałem, że czeka na mnie dużo pracy – nie wiedziałem tylko, czy owocnej, czy zupełnie bezsensownej. 

Magazyn nr 17, przystosowany do przechowywania i badania resztek organicznych. Do tej pory spędziłem w tym bunkropodoobnym tworze prawie pół roku swojego życia.

O pochodzeniu szczątków słów parę

Szczątki, które przyszło mi badać, pochodziły z neolitycznej osady Skara Brae, położonej na największej wyspie archipelagu Orkady, na północny wschód od wybrzeży Szkocji. W wielu przewodnikach można spotkać stwierdzenie „Szkockie piramidy”, będące aluzją do podobnego wieku stanowiska Skara Brae i piramid w Gizie. Problem w tym, że Skara Brae jest jednak o prawie pół tysiąca lat starsze ; pierwsze depozyty datowane są na mniej-więcej XXXII/XXXI wiek p.n.e., a właściwa (ostatnia i widoczna na powierzchni) warstwa osadnicza zaczęła powstawać na sto do dwustu lat przed zbudowaniem pierwszej piramidy w Gizie. Niestety, tak jak Egipskie zabytki, tak i Skara Brae nawiedziło w XIX i wczesnym XX wieku wielu pseudonaukowców, kopiących bez ładu i składu dołki wewnątrz i dookoła stanowiska. Dopiero badania G. Childa w latach 30tych XX wieku zaowocowały pierwszą porządną dokumentacją zabytku, a porządną stratygrafię sporządzono dopiero w latach 70tych; w tym roku (2016), po ponad 40 latach badań, wydana zostanie ostateczna monografia stanowiska. Aktualnie na powierzchni ziemi widać siedem budynków, których kamienne ściany oraz podłogi skupione są ciasno wokół kilku ścieżek pomiędzy nimi, będąc, jako całość, wkopanymi od 50cm do metra w poprzednią warstwę osadniczą. Co ciekawe, budynki posiadają coś na kształt zintegrowanej kanalizacji, choć nie służącej do odprowadzania odchodów ani celów sanitarnych. Ciasne skupisko wkopanych w ziemię chat było początkowo uznawane za swoistą anomalię we względnie podobnym systemie osadnictwa Neolitycznego, jednak w drugiej połowie XX wieku znaleziono kilka analogicznych osad, choć nie z tak skrajnymi cechami. Według niektórych była to po prostu dosyć bogata osada, dla innych lokalne centrum (też religijne), jednak oficjalne wyniki badań i konkluzje naukowców będzie można poznać dopiero  w lecie tego roku.

Uroki i zmory pracy badawczej

Pierwsza faza pracy nad materiałem polegała na zidentyfikowaniu każdego możliwego szczątka, oddzieleniu kości gryzoni od resztek innych zwierząt oraz wybiórczym mierzeniu oraz fotografowaniu w akompaniamencie robienia notatek i tabel uwzględniających przeróżne detale. Cała zabawa, trwająca prawie trzy miesiące (pięć dni w tygodniu, gdyż nie miałem dostępu w weekendy) skończyła się odseparowaniem poszczególnych typów kości i zapakowaniem ich w nowe, odpowiednio podpisane torebki; tym samym powstała największa kolekcja zidentyfikowanych resztek gryzoni ze stanowiska archeologicznego w Szkocji. Brzmi to bardzo prosto ale…

Wstępnie zidentyfikowane kości gryzoni, pochodzące z tego samego kontekstu archeologicznego. Łącznie musiałem przebadać 52 konteksty z 4 różnych wykopów (centrum osady, peryferie, dwa kontrolne 50 m na zachód od osady). Na szczęście tylko 8 kontekstów okazało się większych od tego przedstawionego na zdjęciu.

Na pierwszy rzut oka miałem dosyć dużo
 materiału porównawczego.
Na drugi - głównie czaszki i żuchwy...
…oczywiście na tym etapie napotkałem na multum mniejszych i większych problemów – i tych merytorycznych i całkiem przyziemnych, atakujących mnie znienacka całymi stadami. Ustalona metodyka badań kości gryzoni nastawiona była na otrzymanie „biologicznych” informacji, ale dało się ją spokojnie nagiąć w celu zastosowania w archeologii, a problem z materiałem porównawczym przy identyfikacji został, po stworzeniu dodatkowej kolekcji współczesnych kości Orkadzkich gryzoni ( własne stadko kłopotów) oraz nabraniu wprawy w identyfikacji, zażegnany. Miejsce pracy, choć przypominające gdzieniegdzie sceny ze „Star Treka”, zbudowane było dla ochrony materiałów tam przechowywanych, a nie dla przyjemności przebywających w nim ludzi - – z powodu ciągłej kwarantanny pokoje magazynowe były cały czas wietrzone suchym i chłodnym powietrzem, powodującym u pracowników oraz wolontariuszy dręczący ich nieprzerwanie mocny katar. Częste przechadzki na świeże, letnie powietrze trochę pomagały części załogi, jednak w moim przypadku nie było to możliwe – nie miałem jeszcze oficjalnej przepustki (na którą musiałem poczekać….  pół roku….) a bez tego kawałka plastiku z fatalnie zrobionym zdjęciem nie mogłem swobodnie przemieszczać swojego ciała pomiędzy stalowymi drzwiami zamykanymi na nowoczesne, cyfrowe zamki. Pozostało tylko wziąć zapas chustek i robić co trzeba…

Magazyn oraz pracownia zawierająca możliwe do badania szczątki kostne kręgowców - ciekawe, acz strasznie zimne pomieszczenie.
…podstawowa, mozolna część pracy została jednak wykonana na czas. Ale, jakby na złość, kostki norników i myszy, po dostarczeniu wymaganych informacji nie chciały umilknąć, okazyjnie wypluwając kolejne tabelki danych, nie przewidzianych we wstępnym planie pracy. Na przykład niewiele osób do tej pory zajmowało się patologiami kostnymi u gryzoni, nie mówiąc już o tych kilku gatunkach, nad którymi przyszło mi pracować. Mogłem je oczywiście zignorować z powodu niemożności jednoznacznej analizy takich znalezisk, jednak nie lubię dróg na skróty i do przewidzianych, podstawowych danych dodałem te nieprzewidziane …… i jedną w zupełności zaskakującą. Wszystko w…
Tradycyjny mikroskop, waga, lampa, dostęp do prądu, zapas plastikowych torebek, materiał porównawczy (duża torba) oraz właściwy materiał badawczy (w dużym kartonie po prawej).  Plus stary laptop oraz stypendium pokrywające zamieszkanie i wyżywienie. Tyle trzeba, by odkryć coś nowego....




























… drugiej fazie pracy, polegającej na analizie kilkunastu tabel pełnych przeróżnych informacji i liczb oraz mnóstwa gorzej lub lepiej zrobionych zdjęć a następnie porównaniu ich z innymi, lepiej lub gorzej opracowanymi zbiorami danych dotyczącymi Skara Brae, anatomii oraz charakterystyki poszczególnych gryzoni, etc. Inaczej mówiąc interesowało mnie wszystko, co dałoby odpowiedź na pytanie, dlaczego akurat te szczątki znaleziono akurat w tym miejscu, a nie w zupełnie innym. Fakt, że tylko niewielka część kości pochodziła ze znacznie większych wykopów położonych dookoła stanowiska skłaniała do wniosku, że ogromna koncentracja gryzoni na przestrzeni maksimum 1000 lat dookoła (a czasami i wewnątrz) ludzkich chat musi mieć jakiś związek z ludźmi, albo ze zwierzętami zamieszkującymi stanowisko w trakcie, lub po okresie osadniczym. Choć znaleziono wcześniej kilka kości różnorakich sów i to tym ptakom na początku przypisywano te wszystkie szczątki, istniało małe prawdopodobieństwo, by to one, często migrujące za pożywieniem, żyły nieprzerwanie w tym samym miejscu i czasie przez kilkaset lat, mieszając swoje odchody z pozostałościami codziennego życia mieszkańców osady, w tym z popiołem i resztkami pokonsumpcyjnymi. Obecność w wykopach przypalonych kości gryzoni gmatwała tę teorię jeszcze bardziej.


Choć wnioski ostatecznie, zawarte w mojej pracy magisterskiej, okazały się zaskakująco odkrywcze (a w każdym razie inne, niż początkowo proponowane przez naukowców zajmujących się tym tematem) droga do ich poprawnego przedstawienia, interpretacji i wizualizacji była wyboista niczym Turkmeńska szosa – wykresy różnej maści i treści, zdjęcia zapchane detalami, tabele wartości, ufności i istotności szybko zajęły większą część mojego życia, każąc co pewien czas zmieniać lub przestawiać pewne dane to tu, to tam, w zależności od widzimisię przyjętej przez innych, albo przeze mnie metodyki. Jak się też okazało, wiele spraw dotyczących Skara Brae nie było jeszcze całkowicie pewnych, więc zostałem mimowolnie wplątany w dyskusje o wszystkim dotyczącym stanowiska – od stratygrafii po koprolity (niechcący, ale słusznie zasugerowałem zbadanie kilku z nich). Dyskusje były jednak nieuniknione, gdyż nie wszystko dało się odpowiednio przebadać bez wiedzy, którą tylko oryginalni odkrywcy szczątków posiedli i ukryli w czeluściach swoich umysłów; okazyjnie przekształcały się one w pasjonujące dyskursy o celu życia, świata i pracy naukowej w ogóle. Wnioski płynące z owych dyskusji i moich badań okazały się też znacznie bardziej rozwijające, także z nie-archeologicznej perspektywy, niż początkowo zakładałem. Zwłaszcza rozmowy z doktorami J. Hermanem (Historia Naturalna), S. Fraser (Zooarcheologia), A. Shephard (Zooarcheologia) i A. Sheridan (Osteologia) okazały się wyjątkowo rozwiające, a swoje trzy grosze dorzucili jeszcze profesorowie A. Clarke (Archeologia okresu neolitu) oraz L. Bartosiewicz (Zooarcheologia).


Żadna praca, zwłaszcza naukowa, nie powstaje bez wsparcia czworonoga. W tym przypadku muszę podziękować Kicie (kocie mojej landlordki) za nieoceniony wkład w powstanie mojej pracy magisterskiej...

Parę niepotrzebnych słów na koniec 

Praca moja nie skończyła się jednak na złożeniu fizycznego wydruku w celu uzyskania oceny, nie skończyła się i pół roku później (czytaj: dziś), gdyż nadal pracuję nad publikacją – od trzech miesięcy technicznie ukończoną, ale stale poprawianą. A nawet, jak w końcu uda mi się przeczołgać przez ten etap pracy, pozostaje jeszcze długi i bolesny proces publikacji, który w najlepszym razie zakończy się w marcu, a w najgorszym gdzieś koło września. Nie ma to jak praca naukowa… 

Choć nie jestem pewien, czy uda mi się kiedykolwiek załapać na sensowne studia doktoranckie (czytaj: z opłaconymi kosztami, w instytucie, którego wychowankowie mogą liczyć na zatrudnienie lub zdobywają godne uwagi granty badawcze) to mam nadzieję, że wnioski zawarte w mojej pracy przekonają innych młodych naukowców (desperatów) do prowadzenia podobnych badań i osiągania jeszcze ciekawszych rezultatów. Już niektóre osoby interesują się wynikami mojej pracy i zastanawiają się nad dalszymi badaniami, choć małe mam szansę, że będę wśród nich, kiedy do tego dojdzie. Trochę to smutne, ale jak mawiał jeden z często cytowanych badaczy końca XIX i początku XX wieku, prawdziwy naukowiec pracuje nie na teraz (czytaj: na swoją chwałę lub chwałę fundatora badań) a na przyszłość – w końcu prawdziwe odkrycia kiełkują bardzo długo…